Rzadko czytam polskich autorów, nie żebym miała coś przeciwko, po prostu tak wychodzi. Po Specyała i jego książkę (Zatańczmy peyotl-stepa ) sięgnęłam z dwóch powodów, po pierwsze autor wydał mi się ciekawym człowiekiem, a po drugie akcja toczy się w moim rodzinnym mieście – Poznaniu. Tomasz Specyał przemówił do mnie podobieństwem zawodowym. Podobnie też jak ja kończył nasz poznański Uniwerek (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza) i podobnie do mnie parał się wieloma zajęciami. Po za tym lubi nasze miasto, historię i pisze o Poznaniu.
„Zatańczmy peyotl-stepa”
Książka o Poznaniu, moim rodzinnym mieście, gdzie akcja toczy się wśród starych kamienic Jeżyc, Łazarza i Starego Rynku. Mam słabość do starych kamienic, sama mieszkam w takiej starej kamienicy, bardzo charakterystycznej, bo jedynej ujętej na planie miasta. Akcja „Zatańczmy peyotl-stepa” rozgrywa się w okresie międzywojennym, jest to relacja redaktora piszącego dla „Kuriera Codziennego” o sprawach publicznych, dotyczących wydarzeń w Poznaniu.
Książka łączy dwa wątki, które dzieją się równocześnie. Jeden z nich dotyczy redaktora Stefana, który bywa w miejscach, które potem opisuje w gazecie. Dzięki temu, że zaglądał do różnych miejsc poznałam dawne nazwy ulic, dawne sławne lokale i życie nocne poznaniaków. Okazuje się, że Stary Rynek tętnił życiem od zawsze. Drugi wątek dotyczy Michała, chłopaka, który mieszkał niedaleko mnie na rynku Jeżyckim. Ten rynek został opisany w bardzo „śmierdzący sposób” i pamiętam, że dopiero całkiem niedawno zmienił swoje oblicze. Nie jest już tak odpychający jak kiedyś i smród już nie taki, jednym słowem można przejść koło niego i nie mdli. Michał był bohaterem wątku narkotykowego, dzięki niemu dowiedziałam się, że Poznań był wtedy najbardziej „morfinistycznym” miastem w Polsce.
Autor pokazał życie codzienne poznaniaków, które borykało się z bezrobociem i skutkami I wojny światowej. Pokazał proceder prostytucji, handlu narkotykami, tragizmu morfinistów i imigracji Chińczyków. A to wszystko wśród starych kamienic, brudnych i biednych. Były też śmieszne wątki, śmieszne teksty, śmieszne nazwy i zabawy, jakie zajmowały ówczesnych ludzi. Dowiedziałam się kim był „porcjasz”, co to była za gra w „blaszki” i gdzie mieściła się pierwsza palarnia opium w Poznaniu.
Na koniec jeszcze o tytule książki, który upamiętnia powstały w Poznaniu taniec (1933) „peyotl-step”. Nazwa tańca nawiązuje do gatunku kaktusa o odurzających a nawet halucynogennych właściwościach.
Po przeczytaniu
Jako poznanianka z krwi i kości czytałam z chęcią tą książkę, ciekawa historii i miejsc w których bywam na co dzień. Czasem zamyślałam się i próbowałam sobie skojarzyć, gdzie to mogło być, czasem przypominałam sobie miejsca, które uległy transformacji dopiero w ostatnich latach. Jak skończyłam czytać wybrałam się na spacer po Łazarzu, Jeżycach i Starym Mieście. Szłam Małeckiego, Wroniecką i byłam na Rynku Jeżyckim. I patrząc w górę podziwiałam kamienice o których czytałam w „Zatańczmy Peyotl-Stepa”. Ciekawe, czy Wy lubicie czytać o swoim mieście, czy przenosicie się na opisywane ulice i kojarzycie miejsca. Albo w ogóle lubicie czytać o miejscach w których byliście kiedyś?